Całkiem niespodziewanie jest miłym wspomnieniem lata, które sobie poszło.
Jeśli ktoś czekał niecierpliwie, to bardzo przepraszam, ale klejenie kalki odbywało po troszku, na raty, żeby nic nie zepsuć.
Bo jak już klej "złapie" a nie daj Boże krzywo!....
Z tym klejem to jest tak: przede wszystkim musi być po wyschnięciu w miarę elastyczny, żeby nie wyginał całości; po drugie przezroczysty, żeby nie zostawiał plam - to trochę paskudnie wygląda.
Kleję sam brzeżek kolejnych kawałków. Używam zwyczajnych drewnianych wykałaczek, jakoś mi najbardziej odpowiadają; w dodatku tanie i dużo. Najlepszy jest zwykły klej introligatorski za parę złotych. Najlepszy dla mnie, ale tak w ogóle, to wszelkie wikole się nadają.
Potem robota powędrowała do księgi a potem przyjechały dzieci i zapomniałam!
no nie no,aż się wierzyć nie chce:)))cudny!
OdpowiedzUsuńIdę o zakład, że jak trochę potrenujesz, zrobisz podobny albo i ładniejszy :-))
OdpowiedzUsuńOmatkojedynacozacudo!
OdpowiedzUsuńJa nawet nie trenuję bo ja leń śmierdzący!
I dzisiaj stwierdziłam,że okulary za słabe mam,noż...
PS.Jak się robi TAKIE zdjęcia????
Ja jestem cierpliwa, ale kusić będę :-))
OdpowiedzUsuńDo prawdziwej fotki prawdziwego wachlarza dodana jest rameczka i rozmyty brzeg - to zasługa corela psp. Kiedyś udało mi się opanować nieco ten program, bo był taki mus i teraz sobie czasami korzystam :-))