środa, 24 listopada 2010

Kartki i nie-kartka

Ponurość aury rozkłada mnie na łopatki; już chyba zaczynam tęsknić do śniegu.
Zmuszona do wyjścia z domu po południu... pfff! "popołudnie" brzmi jak ironia, gdy mokro, zimno i ciemno. No więc z tego wszystkiego włożyłam dziś na głowę czapkopodobne nakrycie, co jest u mnie objawem totalnej desperacji :-)))

Pozałatwiałam szybko, co tam miałam załatwić i z radością wróciłam do moich robótek.
Pora na lekkie przyspieszenie, bo za miesiąc święta!



Obie karteczki są mojego pomysłu.
Mimo, że przeglądam ciągle jakieś gotowe wzory i nie mogę zaprzeczyć - są ładne, to kiedy siadam do roboty, jakieś licho brzęczy mi nad uchem, żeby po swojemu; i prawie za każdym razem ulegam. Sama nie wiem - to dobrze czy źle.... Czasem warto zmierzyć się z mistrzyniami "gatunku" i zobaczyć, w którym miejscu się jest.


W grudniowym numerze Parchment Craft znalazłam piękny koszyczek i to najpewniej będzie takie wyzwanie; o czym doniosę w stosownym czasie.
* * *
Tymczasem...
wróciłam na chwilę do kolorowego malowania, bo korciło mnie bardzo, no straszliwie po prostu, zeby spróbować czegoś dla mnie całkiem nowego.
Znalazłam kocią mordkę, naszkicowałam na kalce zarys łebka - gdzie uszy, oczy i nosek a potem zaczęłam ten łebek "ubierać" w futerko, czyli sierść albo włosy, jak kto woli :-).
Malowanie mazakami w tym wypadku nie jest tym, co zazwyczaj oznacza. Kolor nakłada się na czubek cienkiego pędzelka - w moim obrazku pędzelek miał 1mm grubości - i układa na kalce cieniutkie, niezbyt długie kreseczki. Jedna przy drugiej. Kotek jest niewielki, ale tych kreseczek były dziesiątki, setki... nie liczyłam :-)). Dość pracochłonne zajęcie!
I pomalutku wyłonił się taki stworek:

Mąż się śmiał, że bidulek troszkę wystraszony :-))), acz jak na pierwszy raz...
Malowanie ptasich piór i zwierzęcego futra ma swój oddzielny moduł szkoleniowy w technice pergaminowej, bo jest w tym trochę kruczków i jeszcze ich nie znam, ale raz kozie śmierć! - musiałam spróbować. Po tym doświadczeniu już czuję, że może być pięknie i warto znowu za jakiś czas podziałać.

wtorek, 16 listopada 2010

Miłe skojarzenie

Coraz śmielej ujawniają się wokół świąteczne dekoracje, lada moment zawładną nami Mikołaje, choinki, stroiki, bombki; a wszystko w bieli, czerwieni, zieleni i złocie. Albo srebrze.
Tymczasem szukając kolejnych natchnień natrafiłam na niepozorny czarno-biały obrazek, który natychmiast skojarzył mi się z moim ulubionym świątecznym filmem.
Jestem absolutną fanką "Opowieści wigilijnej". Dla niej gotowa byłabym porzucić kuchenne przygotowania, choć prawdę mówiąc nie muszę, bo mam w kuchni mały odbiorniczek (ach, ta męska zapobiegliwość! ) i po raz kolejny wzruszać się przemianą Ebenezera Scrooge`a.


Sięgnęłam zatem z przyjemnością po kalkę, by uwiecznić tę rodzajową scenkę w formie pocztówki. Przez chwilę wahałam się czy nie dodać koloru, podmalowując obrazek pastelami olejnymi, ale ostatecznie dodałam jedynie odrobinę zimowego nieba. Ażurek zrobiłam z pomocą płytki multi grid nr 4 - odkąd ją mam, pełni nieocenione usługi. Jest drobna, więc wszystkie krzyżyki i dziurki wychodzą ładnie i delikatnie.

Na koniec nie mogłam się oprzeć, by do prezentacji nie dodać koronkowej komputerowej ramki - trochę zimowej atmosfery: tak, jakby przez oszronione okno oglądać śpiewających kolędników.

sobota, 6 listopada 2010

Wieczorem

Oj, brzydko, brzydko na dworze. Dzisiaj prawdziwy listopad: wieje, pada i ziiimno... Po przesunięciu godziny, długie wieczory stały się (wreszcie!) zachętą do porobienia czegoś kalkowego.
Z ubiegłorocznych zapasów wydostałam drukowaną na kalce wróżkę i dodałam do gwiazdek, które chyba będą teraz motywem przewodnim:


No właśnie. W trakcie ogladąnia, a w zasadzie słuchania :-), filmu, wyprodukowałam sporą ilość nowych, małych gwiazdek. Układałam je na wszystkie możliwe sposoby szukając najlepszego zastosowania dla tej drobnicy.
I na koniec wymyśliłam gwiazdkową bombkę, do której dodałam kilka błyszczących dzetów.




A na koniec jeszcze raz motyle: