Czy ja już o tym wspominałam, że moja przygoda z rękodziełem zaczęła się od krzyżykowania?
Tak właśnie było - zapatrzyłam się na jakieś piękne haftowane obrazki i pomyślałam: dlaczego nie ja? Poszukałam, poszperałam, zgłębiłam wiedzę na temat muliny, "rozdzielczości" kanwy... i do dzieła.
Wszystko to działo się prawie dziesięć lat temu. To i owo udało mi się zrobić, coś tam poszło w ludzi, ale w pudle ciągle leżą trzy największe wyrzuty sumienia.
Pierwszy - bo do skończenia zostało zaledwie kilkanaście krzyżyków:
Drugi - bo ten portret (jako jeden z niewielu) tak bardzo mi się podobał:
Trzeci - bo tygrys to mój absolutnie ukochany rodzaj kota:
I co?
Może warto o nich cieplej pomyśleć?