Czy ja już o tym wspominałam, że moja przygoda z rękodziełem zaczęła się od krzyżykowania?
Tak właśnie było - zapatrzyłam się na jakieś piękne haftowane obrazki i pomyślałam: dlaczego nie ja? Poszukałam, poszperałam, zgłębiłam wiedzę na temat muliny, "rozdzielczości" kanwy... i do dzieła.
Wszystko to działo się prawie dziesięć lat temu. To i owo udało mi się zrobić, coś tam poszło w ludzi, ale w pudle ciągle leżą trzy największe wyrzuty sumienia.
Pierwszy - bo do skończenia zostało zaledwie kilkanaście krzyżyków:
Drugi - bo ten portret (jako jeden z niewielu) tak bardzo mi się podobał:
Trzeci - bo tygrys to mój absolutnie ukochany rodzaj kota:
I co?
Może warto o nich cieplej pomyśleć?
Kota nie widzę :(
OdpowiedzUsuńWarto cieplej pomyśleć :))
Pisząc "kot" miałam na myśli tygrysa - tygrysa widać, mam nadzieję :).
UsuńNa wszelki wypadek doprecyzowałam treść wpisu.
Jest świetny. Daję mu I miejsce!!!
UsuńPiękny "portret" , mogłabyś wystartować w konkursie"złotej notki", reszta praca równie zachwycająca, ale ta Dama ... Pozdrawiam serdecznie
OdpowiedzUsuńJestem rozdarta między damą i tygrysem... w związku z tym pewnie wszystko poleży odłogiem jeszcze jakiś czas :))
UsuńPiękne obrazki. Nic tylko dokończyć, oprawić i oczywiście podziwiać! Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńWitam w moich blogowych progach :).
UsuńWyciągnęłam te haftowane robótki, żeby uspokoić sumienie i przy okazji sprawdzić czy aby jakieś mole się do nich nie dobrały, ale jeszcze nie czuję weny.
Pozdrawiam